W tej lichej, ubogiej stajence, W grudniowy straszny chłód Urodził się maleńki Jezus By skruszyć w naszych sercach lód.
Matka Najświętsza z Józefem Wszędzie szukali noclegu. Nikt im drzwi nie otworzył, Musiała rodzić w śniegu.
Ludzie podli, okrutni Miejsca nie było dla Boga. W zimnej, brudnej stajence Leżał w żłóbku w barłogach.
Z zimna płakał w stajence Tej pamiętnej nocy. Urodził się by nas zbawić, A ludzie odmówili mu pomocy.
W ten zimny i ciemny wieczór Wigilijny Szedł samotny człowiek skulony, zmarznięty. Do nikogo nie zapukał. Nie chciał. On wiedział, że przez nikogo nie będzie przyjęty.
Zaglądał przez okna do ludzi szczęśliwych, Siedzących sytych w ciepłych domach Przy choince. A on wędrował z własną ułudą, Że należy do tego świata. Że swój los trzyma w ręce.
Też kogoś szukał w swej naiwności człowieczej. Nagle upadł niepotrzebny nikomu. Oczy rozwarł szeroko wprost w niebo. Kolejna samotna dusza uleciała do nieba.