„Tak przeżyłem swoje życie” „To Bóg powołał nas na ten świat i On polecił nam żyć. Spełniamy Jego wolę – żyjemy” ks. Jan Twardowski „Tak przeżyłem swoje życie”
Miałem wspaniałych rodziców… Moja matka, Aniela z Konderskich jest najbardziej wzruszającym wspomnieniem mojego życia. Mamusia jest dla mnie do dziś żywym wspomnieniem i wzorem. Była piękną kobietą. Bardzo byłem z nią związany. Mój ojciec, Jan, urodził się jako czwarte dziecko Stanisława i Franciszki. Uczył się kaligrafii, miał niespotykany charakter pisma i pięknie kreślił projekty. Był bardzo religijny i szlachetny.
„Halusia, Lucy, Marysia” – trzy siostry Księdza. Byłem za grzeczny. Ponieważ miałem trzy siostry, wychowano mnie w atmosferze cieplarnianej. Nie należałem ani do bojowych, ani do agresywnych chłopców. Nieraz oczywiście psociłem, ale potem żałowałem. Niestety nie powstrzymywało mnie to od dalszych psikusów…
Dzieciństwo wiary Wiarę wyniosłem z domu, ale kiedy modliłem się jako dziecko, nie zastanawiałem się nad tym, co to znaczy „wierzyć” albo „nie wierzyć”. Matka mówiła mi, że jest Ktoś tajemniczy i niewidzialny, a ja ufnie za nią podążałem.
Warszawa, kościół Świętego Karola Boromeusza przy ulicy Chłodnej „Kościół mojego dzieciństwa. Tu chodziliśmy z rodzicami jako dzieci, tu przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą”.
Zawsze lubiłem czytać… W naszym domu zawsze było wiele książek własnych lub wypożyczonych z pobliskiej biblioteki. Podręczniki szkolne, albumy, książki historyczne, powieści. Byliśmy pokoleniem czytającym, które żyło – na szczęście – bez telewizji. Mamusia, chociaż stale zajęta prowadzeniem domu, zawsze znalazła czas na czytanie nam książek. Lubiłem kiedy czytała bo umiała doskonale przekazywać uczucia. Czytał nam także przed spaniem ojciec: Trylogię, III część Dziadów, Dewajtis. Bardzo lubiłem baśnie Andersena. Były moją ulubioną lekturą w dzieciństwie. Jako mały chłopiec wzruszałem się losem dziewczynki z zapałkami czy płynącej samotnie na liściu Calineczki. Wzruszała mnie dobroć autora, troska o najbardziej pokrzywdzonych i bezbronnych.
Mojej pierwszej szkoły, powszechnej, nie pamiętam zbyt dokładnie Mojej pierwszej szkoły, powszechnej, nie pamiętam zbyt dokładnie. Mieszkaliśmy przy ulicy Elektronowej, a szkoła była w kamienicy Reschkego pod numerem 5/7. Była to Publiczna Szkoła Powszechna nr 22. Naukę rozpocząłem 1 września 1922 roku.
Ze wzruszeniem wspominam stare Gimnazjum im Ze wzruszeniem wspominam stare Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego w Warszawie przy ulicy Kapucyńskiej 21, które mieściło się w pobliżu naszego domu. Była to szkoła państwowa, męska, o profilu matematyczno – przyrodniczym. Znalazłem się tam dlatego, że nie stać nas było na szkołę prywatna, a także pod wpływem ojca, który bardzo chciał, abym został inżynierem. Naukę rozpocząłem 1 września 1925 roku.
Byłem aktorem w szkolnym teatrzyku Byłem aktorem w szkolnym teatrzyku. Grałem Gospodarza w „Weselu”, ale ja tam tylko stałem! Pamiętam jeszcze inną „rolę”. Grałem nieboszczyka i… kichnąłem. Usłyszałem z sali: „Na zdrowie!”. Po prostu ktoś podsuną mi tabakę i zacząłem kichać. Wtedy byłem zrozpaczony. Teraz się z tego śmieję. Tak bywa. W warszawie wychodziło wtedy międzyszkolne, ogólnopolskie pismo „Kuźnia Młodych”. Należałem do redakcji, prowadziłem „Poradnik literacki”. Poznałem wtedy wybitnych ludzi, którzy dzisiaj są znani: Kazimierza Brandysa, Jana Kotta, Ryszarda Matuszewskiego, Jerzego Morawskiego, Wojciecha Żukrowskiego. „Kuźnia Młodych” była pismem literackim trochę lewicującym, wychowywała nas w duchu miłości ojczyzny. To było pismo, jak mówiono, sanacyjne, państwowotwórcze, i nie wiem, jak jeszcze je nazywano.
Pierwsze próby literackie Od najmłodszych lat coś pisałem, nigdy jednak nie wierzyłem, że może to mieć wartość. Wiersze zacząłem pisać już w szkole średniej. Wtedy koledzy uśmiechali się i wytykali palcami: „O! pisze wiersze!”. Wstydziłem się. Można się wstydzić, bo wiersze są pewnym obnażaniem się , słabością. Podejrzeniem, że ktoś chce się pokazać. Jednak pociechą było to, że inni też pisali. Drukowałem raczej w pismach podrzędnych, młodzieżowych. Osobiste wypowiedzi lepiej mi wychodziły właśnie w wierszach. Ale nie miałem ambicji by być poetą. Chciałem raczej zostać krytykiem literackim, interesowały mnie recenzje. Moje wiersze były bezpośrednie, proste, szczere. Niewiele z nich ocalało. Uważam, że były bardzo słabe. Zdaję sobie sprawę, że są dziś trochę staroświeckie, z innej epoki. Muszę się wytłumaczyć: nie szukałem ich popularności, były bezinteresowne, nie poddane późniejszym szablonom.
Okładka i karta tytułowa pierwszego, wydanego w roku 1937 w nakładzie czterdziestu egzemplarzy, tomiku wierszy Jana Twardowskiego, „Powrót Andersena”.
Młodzieńcze przyjaźnie Miałem wielu kolegów. Lubiliśmy się, a ja uchodziłem za koleżeńskiego. Niektóre przyjaźnie okazały się tak trwałe, że nie zaszkodziły im ani czas, ani wieloletnie rozstania. Tak się złożyło, że najdawniejsi moi przyjaciele żyli lub żyją od dawna poza Polską. Najstarszym zaś moim przyjacielem, z którym przez cały czas byliśmy blisko siebie, był Eugeniusz Zieliński.
Odwiedziny szkolnego kolegi, Ryszarda Matuszewskiego Odwiedziny szkolnego kolegi, Ryszarda Matuszewskiego. Warszawa – w mieszkaniu Księdza.
Szukający szkół i profesorów Po ukończeniu gimnazjum Czackiego postanowiłem zdawać na polonistykę. W 1935 roku dostałem się na filologię polską i 1 września rozpocząłem naukę na uniwersytecie im. Józefa Piłsudskiego w Warszawie. Gramatyka mnie nudziła, wolałem literaturę. Polonistyka, jako studia, była nudna. Poza literaturą. Ogólny wynik miałem dobry. Trafiłem na znakomitych profesorów: Wacława Borowego, Juliana Krzyżanowskiego, Zofię Szmydtową, Stanisława Szobera. Imponował mi Witold Doroszewski. Przyjeżdżał na wykłady motocyklem. Zapamiętam także profesor Zofię Szmydtową, która w latach trzydziestych opublikowała dwie książki o Cyprianie Norwidzie – „Miara i symbol wielkości w poezji Norwida” oraz „O misteriach Cypriana Norwida”
Wrzesień pamiętny czerwienił ranami 1 września – data, która do dziś aż parzy. Dokładnie pamiętam, jak na murach Warszawy wyklejono obwieszczenie prezydenta Mościckiego, że „wróg wtargnął na granice Rzeczpospolitej”, co stwierdza wobec Boga i historii. Pamiętam rozpaczliwy płacz kobiety, która biegła po schodach do domu, gdzie mieszkałem. Ona już nie żyje, ale ten płacz był tak okropny, że mam wrażenie, jakby jeszcze płakała.
Tajemnica powołania Kto wezwał? Kto przywołał? Skąd sny, co tu przygnały? Przed własną tajemnicą przyklękam taki mały… (z wiersza „Różaniec”) Jestem księdzem i na pewno było to moją decyzją. Wytrwałem w seminarium. Kiedy jednak patrzę po latach na swoje życie, widzę, jak Bóg mnie do tego przygotowywał, chociaż wcale nie zdawałem sobie z tego sprawy. Przed wojną Kościół wydawał mi się ciasny. Raziła mnie, między innymi, nietolerancja w stosunku do niektórych mniejszości narodowych. W czasie wojny zbliżyłem się do Kościoła. Czułem się wtedy cały czas tak, jakbym stał w obliczu śmierci. Kilku moich kolegów ze studiów zginęło. Cały czas Niemcy kogoś łapali, deportowali lub rozstrzeliwali. Myśl o śmierci rozbudzała mnie duchowo, a równocześnie oddaliła od chęci zakładania domu. Poza tym byłem nieśmiały, trochę wystraszony w obecności kobiet. Nie nadawałem się do małżeństwa.
W seminarium Gdy wstąpiłem do seminarium, to było tam chyba tylko ośmiu kleryków – w całym seminarium. Akurat wtedy nikt nie wstępował, bo wszystko się waliło. Byłem tam w dobrych warunkach, uczyłem się jak na kompletach. To było dobre, i złe. W mojej klasie było nas w sumie pięciu uczniów, mieszkających w nie najlepszych warunkach. Miałem wspaniałych profesorów i kolegów. Kolegów było niewielu, bo wtedy mało kto myślał o studiach teologicznych. Odstraszał komunizm.
Magister filozofii w zakresie filologii polskiej Ukończyłem równoległe seminarium i polonistykę, otrzymując tytuł magistra filozofii polskiej 10 maja 1948 roku. Miałem trzydzieści trzy lata. Wojna krzyżowała mojemu pokoleniu normalny tok studiów uniwersyteckich, i pracę magisterską mogłem obronić dopiero trzy lata po zakończeniu okupacji hitlerowskiej. Wkrótce zapisałem się na studia doktoranckie. Nie ukończyłem ich jednak, bo nie interesowała mnie praca naukowa. Indeks studenta Jana Twardowskiego
Ten od głupich dzieci Kiedy byłem wikariuszem w Żbikowie, uczyłem w dwóch szkołach, bardzo odległych od siebie. Miałem etat w szkole dla dzieci specjalnej troski przy ulicy Narutowicza w Pruszkowie oraz wiejskiej szkole w Koszajcu, położonej pięć kilometrów od parafii. W szkole w Koszajcu uczyłem niedługo. Nauka religii była nie mile widziana przez władze komunistyczne. Nie za bardzo tolerowano nauczanie normalnych dzieci religii przez księży w państwowych szkołach. Zgadzano się tylko na naukę religii dla upośledzonych umysłowo lub niewidomych dzieci.
Uczeń z zakładu dla ociemniałych dzieci w Laskach czyta autorowi opowiadanie „O niewiernym Tomku”, zapisane alfabetem Braille’a. Uczniowie i nauczyciele ze Specjalnego Ośrodka Szkolno –Wychowawczego im. Ks. Jana Twardowskiego w Nysie z wizytą u patrona.
Prezentację przygotowały Karina Kwiatkowska i Ewelina Żabik z klasy IIc. Źródła cytowanych wypowiedzi Ks. Jana Twardowskiego: - „Ksiądz Jan Twardowski Autobiografia Myśli nie tylko o sobie” opracowała Aleksandra Iwanowska