Spike
Spike urodził się 16 września 2005 roku. Spike [Spajk] Dostaliśmy go już z imieniem. Na początku myśleliśmy, że jego imię jest z wiązane z nazwą firmy papierosów. Po kilku latach, gdy oglądałam bajkę „Tom i Jerry”, dotarło do mnie, że nosi on imię psa występującego tam.
Kiedy udaliśmy się po niego do jego właścicielki, dowiedzieliśmy się, że to jeden samiec z całego miotu 13-stu szczeniąt. Psy przebywały w piwnicy połączonej z domem stromymi schodami. Na zawołanie po stopniach wbiegała gromadka szczeniaczków. Wszystkie puszyste i przesłodkie, jeszcze potykające się o własne łapy. To było piękne. Pamiętam to jak dziś.
Jako rasowy pies, musiał być przebadany. Podczas pierwszej wizyty otrzymał swoją kartę szczepień oraz książeczkę zdrowia. Przydała się, bo Spike’uś był bardzo chorowitym psem.
Był bardzo przyjazny. Z chęcią zapoznawał się z innymi ludźmi i zwierzętami. Chociaż w niektórych, na przykład w listonoszu, budził strach. Nawet w wieku szczenięcym, jak i później.
Kiedy dorósł, miał posturę twardziela. Lecz kiedy myślał, że nikt go nie widzi otwierał swoje serce przed innymi zwierzętami. I jego pozycja przywódcy stada, kryła się w cień. A serce miał nie małe.
Znosił wiele… Ale nie działa się mu krzywda. Mówię o zabawach, typu przywiązania kokardki do ogona, lub zawieszenie na szyi szalika.
Uwielbiał spacery… Długie… Naprawdę długie spacery. A potem kąpiel w leśnym strumyku lub oblanie wodą z butelki. Jęzor na wierzchu. I był w siódmym niebie…
Chociaż był dorosły… Miał jeszcze swoje słabości, jak spanie z podusią. Urocze.
Zabawy w śniegu to jego żywioł. I nie daj Boże, dotknąć gałęzi drzewa na jego rewirze. Można było najeść się nie małego stracha…
Często łapał choroby… Niemal tak często, jak kleszcze. Jako rasowy owczarek niemiecki chorował na uszy.
Ale to nie przeszkadzało mu w rozwijaniu swojej pasji. Jeżdżeniu na deskorolce. Niestety… Najpierw zdrapał z niej lakier. Potem przełamał na pół. Ale to wcale mu nie przeszkadzało. Nadal jeździł z taką energią… Że pourywał kółka w obu częściach.
Potrafił sztuczki. A właściwie to jedną. I w jego wykonaniu to nie była sztuczka… To było dobre wychowanie. Nawet nie trzeba było go prosić o podanie łapy. Sam to robił kiedy coś chciał.
Potem zachorował poważnie… Wiedziałam, że to już jego czas i płakałam razem z nim kiedy widziałam jak się męczył. Nie żegnałam się z nim. Nie wierzyłam w jego koniec. Potem zaginął. Po czasie uznaliśmy, że uciekł po to aby odejść w spokoju..
Na zawsze w moim sercu